niedziela, 4 września 2011

Zamki Polskie: Tropsztyn

Zamek Tropsztyn w Wytrzyszczce (prawdopodobnym miejscu poczęcia Grzegorza Brzęczyszczykiewicza) powstał ponoć około 1382 roku. Nie będę się tutaj rozwodzić nad jego historią, bo nie o to tu chodzi. Mogę jedynie nadmienić, że nie wydarzyło się tam nigdy nic tak naprawdę znamiennego czy istotnego pod względem historyczno-kulturalnym dla naszego pięknego kraju. A szkoda. Może gdyby tak było, nie potraktowano by tego skądinąd wartościowego zabytku w taki sposób. Na zamku Tropsztyn wylądowaliśmy w drodze powrotnej z pienińskiego wypadu. Od początku był jednym z punktów programu, więc postanowiliśmy się tam udać, bo i tak było po drodze. Wcześniej rzuciliśmy okiem tylko na krótki opis i parę mało konkretnych zdjęć w internecie. Pełni nadziei podjechaliśmy pod zamek. Już na samym wejściu zastanowiło nas dlaczego kobieta sprzedająca na wejściu bilety proponowała nam projekcję filmu o jakiejś klątwie Majów. Nie zaniepokoiło nas również to, że z głośników umieszczonych sprytnie w mało widocznych miejscach na dziedzińcu jak i w całej reszcie zamku płynęły utwory w klimatach indiańskich. Żebyście mogli sobie to wyobrazić bardziej efektywnie tu, proszę bardzo, mała próbka. Zwiedzanie zaczynało się od lochów, które już same w sobie były mało klimatyczne. Oświetlenie elektryczne dodawało im raczej kopalnianego uroku, niż zamkowej atmosfery.
Z lochów schodami w górę wędrujemy na wieżę. I tu zaczyna się jeszcze weselej... Zaczęło się od windy. Coprawda obecnie był tylko zabity dechami szyb i napisy, że winda w budowie. Wyobrażacie to sobie? Któreś z kolei piętro wieży przeznaczone zostało na plac zabaw. Nie.. nie średniowiecznych. Na gołej betonowej podłodze rozłożono dywany, rozrzucono zabawki- klocki, pluszaki- rozstawiono plastikowe huśtawki i kolorowe dziecięce namioto-domki. Nie zrobiłam zdjęcia. Byłam w zbyt dużym szoku. Sam szczyt wieży niewiele odbiegał od reszty "klymatu".
Nic jednak nie było w stanie pobić wiernej rekonstrukcji jakże istotnej w średniowieczu części zamku. Moim nieskromnym zdaniem archeolodzy i historycy pracujący nad tym zabytkiem doskonale oddali potrzebę tego miejsca. Panie i panowie, przedstawiam... Lądowisko dla smoków i ptedodaktyli
Po zejściu z wieży nie pozostało nam nic innego, jak tylko wejść do zamkowej kawiarni, która pełniła również funkcje sklepu z pamiątkami... indiańskimi. Koleżanka zakupiła sobie na przykład sympatyczne indiańskie kolczyki, takie, jakie to można spotkać na ulicznych bazarach, ot rękodzieło. Były i ręcznie robione materiałowe bransoletki i inne duperele z indiańskimi wzorami. I oczywiście bardzo adekwatna muzyka w klimatach native. Ogólnie rzecz biorąc zamek Tropsztyn mogę ocenić w dwóch słowach, które bynajmniej nie będą pochlebne. EPIC FAIL Nie pomógł nawet plastikowy szkielet.

3 komentarze:

  1. Czekaj czekaj...a czy to nie w tym ta Inkaska czy Majowska księżniczka mieszkała??
    Coś mi dzwoni ale nie bardzo wiem w którym kościele...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... Jakby na to nie patrzeć to masz trochę racji. To wygrzebałam z wikipedii.
    "Legenda wiąże zamek w Tropsztynie z zamkiem w Niedzicy i znalezionym tam pismem kipu oraz postacią Uminy. Ponoć to w Tropsztynie po śmierci inkaskiej księżniczki miał być ukryty przywieziony z Peru skarb Inków. Kosztowności mają znajdować się w podziemnym tunelu, wykutym pod Dunajcem, a łączącym zamkowe podziemia z sanktuarium w pobliskim Tropiu. W sezonie, dwukrotnie w ciągu dnia, wyświetlany jest na zamku film paradokumentalny, opowiadający o legendzie."

    OdpowiedzUsuń
  3. O właśnie Umina!
    To jednak nie tłumaczy lądowiska, szkieletu i sali tortur dla dzieci :D

    OdpowiedzUsuń